„Idee?... Ależ lat już
minęły tysiące,
A idee są zawsze tylko ideami”
~ Kazimierz
Przerwa-Tetmajer
Bogowie opuścili Hiellfsgaard, a
przynajmniej tak powszechnie głoszono. Ewentualnie tak naprawdę nigdy ich nie
było, jak mówili inni. W każdym razie nie ma nic dziwnego w tym, że wydarzenia
w wiosce potoczyły się tak, a nie inaczej.
Owa idylliczna osada, znajdująca się w iście
sielankowej, niezakłócanej przez cywilizację okolicy, liczyła niewiele ponad
tysiąc mieszkańców, z czego część figurowała jedynie w formie nazwiska w
starej, zakurzonej księdze, zawierającej spis godności wszystkich mieszkańców.
W rzeczywistości cała gromadka zmieściłaby się w przeciętnej
wielkości sali gimnastycznej czy na zwykłym boisku.
Większość
mieszkańców toczyła zacięte boje na polach zbóż i wśród grządek marchwi czy
innych warzyw. Donośna, wciąż niezadowolona ze swoich wpływów mniejszość łowców
utrzymywała, że poluje na jelenie, renifery i lisy, lecz tylko szaraki trafiały
na stoły w osadzie – myśliwi twierdzili, że to „czerwone, miejskie monstrum,
moloch” jest odpowiedzialne za brak rogaczowej strawy.
Inną,
lecz nie mniej ciekawą grupą była wiekowa i poważana starszyzna, która
pilnowała, aby nikt nie łamał odwiecznych i okrutnych praw. Większa część starszyzny pełniła funkcję
kapłanów, nadzorujących składanie ofiar i kontrolujących słowa pieśni i modlitw.
Pomimo swej surowości i nieustępliwości nie byli oni jednak okrutni. Tych,
którzy łamali reguły zsyłali tylko na wygnanie i dopiero w ostateczności
stosowano ostateczność.
Kapłani byli jedyną
grupą, z którą łowcy nie mieli na pieńku, a można by wręcz powiedzieć, że
łączyły ich zażyłe relacje. W zamian za lepsze łupy zezwalali oni myśliwym na parę
nie do końca moralnych, aczkolwiek wciąż jeszcze legalnych aktów. Zaś w
przypadku zagrożenia ze strony wyrzutków, którzy czasami atakowali wioskę,
wojownicy najpierw bronili świątyni, zaniedbując pozostałe części osady. Podczas
walki, kiedy przelewali krew nieprzyjaciela, w ich oczach można było dostrzec
czystą furię i surową bezwzględność.
Znacznie
spokojniejszą, ale też i mniej liczną była frakcja urzędników. W Hiellfsgaard
istniał niewielki, całkiem zadbany urząd, pełniący wiele różnorodnych funkcji,
których nikt nie umiał nawet wymienić. Administracja nie budziła ufności w mieszkańcach.
Dla części z nich była po prostu zwykłą nieprzyjemnością, która, chociaż zakłócała
spokój, to jednak nie wyrządzała żadnej większej szkody. Innym jednak
czerwonawe elementy budynku przypominały owego „czerwonego molocha”
porywającego łupy łowców. Dlatego też nie dziwota, że liczba pracowników
zadbanego gmachu zmieściłaby się, może z pewnym tylko trudem, w łazience
średniego rozmiaru.
Nikt nie wiedział, czym dokładnie zajmowali
się ci „wyedukowani chłystkowie”, jak pogardliwie o nich mówiono. Prawdopodobnie
oni sami tego nie wiedzieli. Młodzi urzędnicy często spacerowali po okolicznych
górach, gdzie mieli „pisać raporty”, zwykle zupełnie nie mające związku z
rzeczywistością. Czytywali rozległe sagi oraz wielkie tomiszcza, z których
czerpali całą swoją wiedzę o świecie wykraczającym daleko poza wyobraźnię zwykłych
chłopów. Ich ulubionym zajęciem były jednak rozmowy na wysublimowane tematy. Często też sami kreowali
w wyobraźni nowe światy, do których zapraszali innych kolegów. I jedynie stary
urzędnik, pamiętający jeszcze jak stawiano gmach, z niezadowoleniem przyglądał
się nadmiernej aktywności młodych. Sam wywodził się z tutejszych, jednakże
wcześnie opuścił dom i całkowicie poświęcił się pracy. Sypiał w swoim
gabinecie, jadał w swoim gabinecie i mruczał do siebie w swoim gabinecie, złorzecząc
na różne dziwactwa, którym oddawali się jego niedoświadczeni współpracownicy.
Urzędnikiem
mógł zostać każdy, jednakże liczba chętnych z roku na rok malała i prawdopodobnie
wkrótce osiągnęłaby wartość ujemną, gdyby nie oddanie obecnych członków, którzy,
gdy raz zakosztowali starych tomów, już nigdy nie zamierzali wracać do dawnego
życia. Chłopi nigdy nie traktowali uczonych z powagą i zazwyczaj kpili z ich
spotkań. Urzędnicy nie pozostawali im jednak dłużni i bardzo często na zaczepki
potrafili odpowiedzieć tak, jak gdyby sam Likurg był ich nauczycielem. Czasami podejmowali
próby edukowania biedoty czy prowadzenia z nimi debat, jednakże cywilizowane
dyskusje za każdym razem zamieniały się w walki słowne i obraźliwe zwroty
przeszywane groźbami łowców. Pomimo nikłej liczebności to właśni oni, młodzi
intelektualiści, mieli stać się jednym z najdonośniejszych głosów w
nadchodzących wydarzeniach, a przyjaźń, która ich łączyła, wkrótce miała ulec
zniszczeniu.
Pomimo
sielankowości i idylliczności Hiellfsgaardu nie wszystko w okolicy było równie
spokojne. Owi wygnańcy, z których większość była heretykami, przeczącymi
istnieniu bogów, stworzyli małe, wędrowne osady. Nikt tak naprawdę nie
wiedział, jak wyglądało ich życie. Faktem było natomiast to, że budowli oni społeczeństwo,
które wciąż rosło i rosło.
Jedyne informacje
o wyrzutkach pochodziły od łowców, a ich wersje często przeczyły same sobie. Tylko
w nazywaniu wygnańców byli zgodni. Najczęstsze określenia padające pod adresem
wyrzutków brzmiały: „czerwone monstra”, „bezbożniki”, „odszczepieńcy” i, najdziwniejsze,
„chorzy”. Ostatnia nazwa nie miała w sobie wiele z prawdy, ponieważ w
chwili wygnania ci ludzie wcale nie byli chorzy. To określenie stosowali
głównie dorośli, nigdy jednak nie wyjaśniając, o co dokładnie im chodziło.
Główną
frakcją, znacznie większą od innych, byli chłopi. Dla uproszczenia podzielę ich
na kmieci i na panów. Kmiecie stanowili liczniejszą grupę, która trudniła się
najcięższą pracą. Byli bezgranicznie ufni wobec dwóch frakcji: w łowcach
widzieli bohaterskich obrońców, chlubę ich małej Itaki, tarczę wobec zła całego
świata. Natomiast kapłani byli dla nich samymi prorokami, przywódcami moralnymi
i najwyższymi autorytetami w każdej absolutnie dziedzinie. Byli naiwni niczym małe
dzieci, którym ktoś obiecał górę słodyczy, niczym niedoświadczeni młodzieńcy,
których kusiła młoda, olśniewająco piękna niewiasta lub też jak starcy, którym
wmawiało się cudowne działanie nowych leków. Pomimo swojej niedoli i trudnego
życia kmiecie nigdy nie próbowali poprawić swojego losu. Czasem tylko któryś z
bardziej ambitnych posyłał swoje dzieci, aby kształciły się w łowieckim
rzemiośle.
Panowie,
wbrew oczekiwaniom, wcale nie żyli w wiele lepszych warunkach. Byli, to fakt,
troszkę bogatsi, lecz pracowali równie ciężko, co ich biedniejsi pobratymcy.
Wyróżniała ich natomiast większa ambicja i zainteresowanie losami wsi. Nie myślcie
jednak, że byli oni bez wad. Część z nich, podobnie jak kmiecie, bezgranicznie
hołubiła kapłanów, często też wysyłała swoje potomstwo na służbę bożą.
Zazwyczaj jednak odnosili się krytycznie do myśliwych. Panowie byli bowiem w
stanie adorować tylko jedną grupę. Oczywiście część z nich zachowywała się
odwrotnie – preferowała myśliwych, czasami uczestnicząc nawet w najazdach na wygnańców,
a pogardzała starszyzną. Ta grupa panów oddawała cześć naczelnemu wodzowi,
który prowadził myśliwych do walki i mścił poległych w boju towarzyszy.
Najmniejsza część
tego ugrupowania interesowała się urzędnikami. Jednakże w większości nie
potrafili oni zrozumieć nic a nic z rozmów o sztuce i o nauce, ergo nudzili się
dosyć szybko. Czasem udawali, że wiedzą, o co chodzi i wówczas powtarzali
niczym papugi wcześniej zasłyszane opinie i zwroty. Rzadko kiedy znajdował się
wśród panów ktoś, kto rzeczywiście rozumiał, o czym ci młodzi intelektualiści rozmawiali.
Bardzo przyjemnie i lekko się czyta Twoje teksty! Jestem pod wrażeniem Twojego talentu i inteligencji! Wow! Brawo! Uwielbiam przeróżne formy pisane, więc na pewno będę tu zaglądać, aby odrywać się od rzeczywistości i zanurzyć w Twoich tekstach i przemyśleniach! Super! Trzymam kciuki za dalszy rozwój! ❤️😍
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za tak ciepłe i miłe słowa, podnoszą one na duchu i zachęcają do dalszej pracy! ❤️ Mam nadzieję, że kolejne teksty utrzymają poziom i Cię nie zawiodą, dołożę ku temu wszelkich starań 😉😁
UsuńCałkiem ciekawy tekst. Szkoda jedynie, że nie poznajemy w nim żadnego bohatera, który mógłby jeszcze bardziej przykuć naszą uwagę na wydarzenia
OdpowiedzUsuńDziękuję, cieszę się, że Cię zainteresowałam. Ten utwór, zgodnie zresztą z nazwą, jest swoistym raportem z wydarzeń w osadzie i dlatego bohaterka nie ujawnia się na samym początku. Jest ona narratorką, z jej perspektywy widzimy cały świat i poprzez jej słowa będziemy mogli poznać ją samą. Jeśli jednak taka forma Ci nie odpowiada, to nic straconego! Niedługo pojawią się tutaj teksty w zupełnie innym stylu.
UsuńŚwietny tekst. Podziwiam za tak lekkie pióro, które w przyjemny sposób porywa czytelnika :)
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to słyszeć! Zapraszam w takim razie do przeczytania kolejnych części ❤️
Usuń