środa, 6 maja 2020

Raport - część 2


Hiellfsgaard było bogate w wiele unikatowych mitów. Mój osobisty faworyt to opowieść o wędrowcu na górze Hojberg. Jest to historia mężczyzny, który wyruszył na poszukiwanie lekarstwa dla swojej ciężko chorej żony, czekającej na niego w ubogiej chacie. Oczywiście żaden lekarz nie był w stanie jej pomóc, nawet modlitwy nie działały. Wierny mąż postanowił więc udać się do lokalnej wyroczni, która powiedziała mu, że „musi stać się bogiem”.
Mężczyzna długo zastanawiał się nad sensem przepowiedni. Osobiście zawsze uważałam, że wyrocznia po prostu chciała mu w łagodny sposób uświadomić, iż już nic nie można zrobić. Ale oczywiście mogę się mylić. Tak czy inaczej,  bohater wymyślił, że musi „stać się bogiem” poprzez dotarcie na szczyt góry Hojberg, siedziby bóstw. Górę otaczał jednak gęsty bór, którego nigdy wcześniej nie przebył żaden śmiertelnik. Droga zatem, co oczywiste, nie była łatwa. Mężczyzna przez długie godziny błądził po lesie. Przystawał wyczerpany, analizował powtórnie drogę i położenie słońca na nieboskłonie, cofał się, poprawiał swoje kroki i znowu zataczał błędne koło. Wraz z nastaniem nocy pojawiły się także pokusy, których musiał uniknąć. Było ich dokładnie trzy. Ale nie pamiętam już niestety, w jakiej kolejności one następowały.
            Pierwszą (albo drugą) było wspaniałe, drogocenne odzienie, najlepszy na świecie łuk i największy, najostrzejszy ze wszystkich miecz należący do samego Ajuwonzota. Dzielny mąż jednak odrzucił tę pokusę, gdyż nie interesowała go przyziemna sława. Nigdy nie zostało do końca sprecyzowane, czym skutkowałoby ulegnięcie temu grzechowi pychy, jednakże ja mam moją prywatną opinię o konsekwencjach tego wyboru. Tymczasem docieramy jednak do kolejnego kuszenia – było to mięso jeleni, reniferów i przeróżnych innych zwierząt. Dodatkowo wędrowiec miał otrzymać bogato zdobioną laskę, która umożliwiała komunikowanie się z bogami. Mężczyzna był głodny, potrzebował też mięsa, by przyrządzić żonie potrawkę, która dodałaby jej sił. Na lasce mógłby się wesprzeć, ponieważ był wyczerpany, mógłby też dzięki niej poprosić bogów o pomoc…
Mimo to znalazł w sobie siłę i nie skusił się, nie zstąpił w mrok. Ostatnim czekającym go testem było ogromne pole, na którym wyrosło zboże o kłosach tak dorodnych, że źdźbła aż uginały się pod ich ciężarem. Wśród tych pozłacanych traw czekała nań piękna niewiasta, najpiękniejsza ze wszystkich, jakie do tej pory widział. U jej białych stóp leżała góra pieniędzy, za które mężczyzna spokojnie mógłby się przenieść do dalekiego miasta i góra żywności, którą mógł wymienić na wiele innych rzeczy, nawet we wsi, a obok tego wszystkiego… Lekarstwo! Lekarstwo dla jego żony!
Mąż nie wybrał jednak i tej opcji i w końcu zmęczony, zgłodniały i zmarznięty stanął u podnóża góry.
Dlaczego? Dlaczego zrezygnował z takich dobór? Miał przecież w zasięgu ręki wszystko. Absolutnie wszystko, czego tylko potrzebował do uzdrowienia swojej żony. Gdybym teraz powiedziała wam, że to wcale nie były pokusy tylko cuda, to jak spojrzelibyście na męża? Nie byłby on dzielny, wierny, wytrwały tylko głupi i egoistyczny. Czyżby tak bardzo pragnął „stać się bogiem”, że odrzucił boskie próby pomocy? Co gnało go na szczyt góry Hojberg – chęć pomocy żonie czy pragnienie zostania wywyższonym?
Możecie pytać i możecie się zastanawiać, tutaj bowiem urywa się historia o zagubionym wędrowcu. Wiadomo tylko, że wstąpił on na górę, opuścił ją, a następnie wrócił do wioski. W zależności od tego, kogo byście zapytali, to usłyszelibyście, że tułacz na górze nie odnalazł nic i zrozpaczony patrzył potem, jak jego żona umiera. Inni powiedzą wam, że nie zrozpaczony, lecz rozgoryczony i patrzył nie, jak jego żona umiera, tylko jak sama z siebie odzyskuje zdrowie. Są też takie wersje, zgodnie z którymi bogowie na Hojbergu wysłuchują próśb zdesperowanego wędrowca i uzdrawiają niewiastę, do której mąż powraca radosny i zwycięski, a potem żyją razem długo i szczęśliwie. Jeszcze inni głoszą, że po zejściu z góry mężczyzna już nigdy nie był taki sam i pomimo, że żona wyzdrowiała, nigdy nie był wesoły i ciągle tylko rozmyślał.
            Ale w zasadzie wszystko, co teraz opowiedziałam, jest całkowicie bez wartości.
            Poprzedni świat skończył się wczoraj, kiedy przybysz z miasta, tak, z owego „czerwonego monstrum”, oświadczył wszem i wobec, że bogowie nie istnieją. Normalną koleją rzeczy byłoby zamordowanie i poćwiartowanie go, jednakże on jakoś zdołał przekonać urzędników (którzy poszli po najmniejszej linii oporu), kapłanów, a nawet myśliwych, że ma rację.
Wyglądało to co najmniej dziwnie, kiedy grubszy, ubrany na czarno jegomość patrzył z triumfem w oczach na nas, na mieszkańców Hiellfsgaardu. Ja sama nie byłam przy tym obecna, jednakże problem istnienia czy też raczej nieistnienia bogów nigdy mnie specjalnie nie zajmował. W każdym razie kapłani wyglądali na oszalałych. Byli ponurzy i wściekli jednocześnie, kiedy ogłaszali społeczności osady nowinę. Łowcy tylko łypali złowrogo okiem na panów. Uczeni natomiast zaprosili przybysza do swojej siedziby i, pomimo słabych protestów starszego urzędnika, zorganizowali mu kwaterę. Chłopi zaś zaskakująco dobrze przyjęli tę wiadomość, a może raczej powinnam powiedzieć, że po prostu nie zadawali więcej pytań niż było to konieczne. Podobno wyrzutki ogłosiły swój triumf, ale brakuje mi na to potwierdzenia.
Jak nietrudno się spodziewać, niemal wszystkie mity uległy mniejszej lub większej reinterpretacji pod kątem nowo zasłyszanych wieści. Jednak część z nich po prostu zapomniano, ot tak, z dnia na dzień…
Również stronnictwa uległy zmianie. Tradycyjny podział na frakcje został złamany i teraz każdy członek danej grupy współpracował z przedstawicielem innej przeciwko, jeszcze niedawno, swojemu ugrupowaniu. Wczoraj zaczęło się od drobnych sprzeczek, które jednak szybko narastały coraz bardziej. Koniec końców, kłótnie przemieniły się w bójki, a bójki w regularne starcia. Wraz z pierwszym kogutem rozlała się pierwsza krew. Należała ona do młodego urzędnika. Czy był to kapłan, mordujący z zemsty? Czy był to łowca, który w ślepej furii upolował młodzieńca? A może to chłopi wreszcie stwierdzili, że mają dość idei, które rujnują im życie? Albo stary urzędnik w końcu się zbuntował, gdy przelała się czara goryczy?
            Nie.
To był inny urzędnik, jeszcze do niedawna jego najlepszy przyjaciel.
            Bowiem to właśnie urzędnicy jako pierwsi wysunęli plan na przyszłość post-bogową. Kiedy inni załamywali ręce i wznosili modły, które nigdy nie miały zostać wysłuchane, oni już wygłaszali nowe poglądy:
- Musimy znaleźć w życiu nowy cel, który zastąpi nam ten stary!
- Musimy wykorzystać to objawienie i stworzyć świat nowy z popiołów starego!
- Musimy ukoić się przed ostatecznym gniewem bogów, koniec świata nadchodzi!
- Musimy przełamać tradycję i korzystać z tego, czego nam zabronili!
- Musimy dalej w nich wierzyć, bo to tylko próba!
- Musimy poddać się beznadziejności i zaakceptować zgubę!
- Musimy oddać cześć demonom, gdyż to one obaliły stary ład!
- Musimy wytworzyć nową religię, wedle której wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi!
            Tak więc sami widzicie, że nowych poglądów było co niemiara. Sama nie poparłam żadnego z tych stanowisk, ale zaraz dowiecie się czemu. Mój brat wpadł w panikę. W kółko powtarzał, że skoro wszystko to była fikcja, skoro to wszystko stało się jednym wielkim kłamstwem, to nie wiadomo i nigdy nie będzie wiadomo, co słusznego należy zrobić. Ale o nim troszeczkę później. Pomówmy jeszcze chwilę o mnie.
Wczoraj, kiedy dokonywało się owo objawienie, nabierałam wody ze studni. Wychodząc z domu i spacerując trochę po Hiellfsgaardzie, nie przypuszczałam, że coś będzie w stanie poruszyć tępawe twarze tutejszych kmieci. Jakże wielkie było moje zdumienie, kiedy, wracając od studni, zobaczyłam opustoszałą wieś, a chwilę potem ujrzałam chłopów wracających w stanie głębokiego szoku. Przyznam, że to całkiem ciekawy i jednocześnie zabawny widok, gdy spotykasz aż tak zadziwionych ludzi, a nie znasz powodu ich zdumienia. Szybko jednak ten powód poznałam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz