Hiellfsgaard było
bogate w wiele unikatowych mitów. Mój osobisty faworyt to opowieść o wędrowcu
na górze Hojberg. Jest to historia mężczyzny, który wyruszył na poszukiwanie
lekarstwa dla swojej ciężko chorej żony, czekającej na niego w ubogiej chacie.
Oczywiście żaden lekarz nie był w stanie jej pomóc, nawet modlitwy nie
działały. Wierny mąż postanowił więc udać się do lokalnej wyroczni, która
powiedziała mu, że „musi stać się bogiem”.
Mężczyzna długo zastanawiał
się nad sensem przepowiedni. Osobiście zawsze uważałam, że wyrocznia po prostu
chciała mu w łagodny sposób uświadomić, iż już nic nie można zrobić. Ale oczywiście
mogę się mylić. Tak czy inaczej, bohater
wymyślił, że musi „stać się bogiem” poprzez dotarcie na szczyt góry Hojberg,
siedziby bóstw. Górę otaczał jednak gęsty bór, którego nigdy wcześniej nie
przebył żaden śmiertelnik. Droga zatem, co oczywiste, nie była łatwa. Mężczyzna
przez długie godziny błądził po lesie. Przystawał wyczerpany, analizował powtórnie
drogę i położenie słońca na nieboskłonie, cofał się, poprawiał swoje kroki
i znowu zataczał błędne koło. Wraz z nastaniem nocy pojawiły się także
pokusy, których musiał uniknąć. Było ich dokładnie trzy. Ale nie pamiętam już
niestety, w jakiej kolejności one następowały.
Pierwszą
(albo drugą) było wspaniałe, drogocenne odzienie, najlepszy na świecie łuk
i największy, najostrzejszy ze wszystkich miecz należący do samego Ajuwonzota.
Dzielny mąż jednak odrzucił tę pokusę, gdyż nie interesowała go przyziemna
sława. Nigdy nie zostało do końca sprecyzowane, czym skutkowałoby ulegnięcie
temu grzechowi pychy, jednakże ja mam moją prywatną opinię o konsekwencjach
tego wyboru. Tymczasem docieramy jednak do kolejnego kuszenia – było to mięso
jeleni, reniferów i przeróżnych innych zwierząt. Dodatkowo wędrowiec miał
otrzymać bogato zdobioną laskę, która umożliwiała komunikowanie się z bogami.
Mężczyzna był głodny, potrzebował też mięsa, by przyrządzić żonie potrawkę,
która dodałaby jej sił. Na lasce mógłby się wesprzeć, ponieważ był wyczerpany,
mógłby też dzięki niej poprosić bogów o pomoc…
Mimo to znalazł w
sobie siłę i nie skusił się, nie zstąpił w mrok. Ostatnim czekającym go testem było
ogromne pole, na którym wyrosło zboże o kłosach tak dorodnych, że źdźbła aż
uginały się pod ich ciężarem. Wśród tych pozłacanych traw czekała nań piękna
niewiasta, najpiękniejsza ze wszystkich, jakie do tej pory widział. U jej
białych stóp leżała góra pieniędzy, za które mężczyzna spokojnie mógłby się
przenieść do dalekiego miasta i góra żywności, którą mógł wymienić na wiele innych
rzeczy, nawet we wsi, a obok tego wszystkiego… Lekarstwo! Lekarstwo dla jego
żony!
Mąż nie wybrał jednak
i tej opcji i w końcu zmęczony, zgłodniały i zmarznięty stanął u podnóża
góry.
Dlaczego?
Dlaczego zrezygnował z takich dobór? Miał przecież w zasięgu ręki wszystko. Absolutnie
wszystko, czego tylko potrzebował do uzdrowienia swojej żony. Gdybym teraz
powiedziała wam, że to wcale nie były pokusy tylko cuda, to jak spojrzelibyście
na męża? Nie byłby on dzielny, wierny, wytrwały tylko głupi i egoistyczny.
Czyżby tak bardzo pragnął „stać się bogiem”, że odrzucił boskie próby pomocy?
Co gnało go na szczyt góry Hojberg – chęć pomocy żonie czy pragnienie zostania
wywyższonym?
Możecie pytać i
możecie się zastanawiać, tutaj bowiem urywa się historia o zagubionym wędrowcu.
Wiadomo tylko, że wstąpił on na górę, opuścił ją, a następnie wrócił do wioski.
W zależności od tego, kogo byście zapytali, to usłyszelibyście, że tułacz na
górze nie odnalazł nic i zrozpaczony patrzył potem, jak jego żona umiera.
Inni powiedzą wam, że nie zrozpaczony, lecz rozgoryczony i patrzył nie, jak
jego żona umiera, tylko jak sama z siebie odzyskuje zdrowie. Są też takie
wersje, zgodnie z którymi bogowie na Hojbergu wysłuchują próśb zdesperowanego
wędrowca i uzdrawiają niewiastę, do której mąż powraca radosny i zwycięski, a
potem żyją razem długo i szczęśliwie. Jeszcze inni głoszą, że po zejściu z
góry mężczyzna już nigdy nie był taki sam i pomimo, że żona wyzdrowiała,
nigdy nie był wesoły i ciągle tylko rozmyślał.
Ale
w zasadzie wszystko, co teraz opowiedziałam, jest całkowicie bez wartości.
Poprzedni
świat skończył się wczoraj, kiedy przybysz z miasta, tak, z owego „czerwonego
monstrum”, oświadczył wszem i wobec, że bogowie nie istnieją. Normalną koleją
rzeczy byłoby zamordowanie i poćwiartowanie go, jednakże on jakoś zdołał
przekonać urzędników (którzy poszli po najmniejszej linii oporu), kapłanów, a
nawet myśliwych, że ma rację.
Wyglądało to co
najmniej dziwnie, kiedy grubszy, ubrany na czarno jegomość patrzył
z triumfem w oczach na nas, na mieszkańców Hiellfsgaardu. Ja sama nie
byłam przy tym obecna, jednakże problem istnienia czy też raczej nieistnienia
bogów nigdy mnie specjalnie nie zajmował. W każdym razie kapłani wyglądali na
oszalałych. Byli ponurzy i wściekli jednocześnie, kiedy ogłaszali społeczności
osady nowinę. Łowcy tylko łypali złowrogo okiem na panów. Uczeni natomiast
zaprosili przybysza do swojej siedziby i, pomimo słabych protestów starszego
urzędnika, zorganizowali mu kwaterę. Chłopi zaś zaskakująco dobrze przyjęli tę
wiadomość, a może raczej powinnam powiedzieć, że po prostu nie zadawali więcej
pytań niż było to konieczne. Podobno wyrzutki ogłosiły swój triumf, ale brakuje
mi na to potwierdzenia.
Jak nietrudno się
spodziewać, niemal wszystkie mity uległy mniejszej lub większej reinterpretacji
pod kątem nowo zasłyszanych wieści. Jednak część z nich po prostu zapomniano,
ot tak, z dnia na dzień…
Również stronnictwa
uległy zmianie. Tradycyjny podział na frakcje został złamany i teraz każdy
członek danej grupy współpracował z przedstawicielem innej przeciwko, jeszcze
niedawno, swojemu ugrupowaniu. Wczoraj zaczęło się od drobnych sprzeczek, które
jednak szybko narastały coraz bardziej. Koniec końców, kłótnie przemieniły się
w bójki, a bójki w regularne starcia. Wraz z pierwszym kogutem
rozlała się pierwsza krew. Należała ona do młodego urzędnika. Czy był to
kapłan, mordujący z zemsty? Czy był to łowca, który w ślepej furii upolował
młodzieńca? A może to chłopi wreszcie stwierdzili, że mają dość idei, które
rujnują im życie? Albo stary urzędnik w końcu się zbuntował, gdy przelała
się czara goryczy?
Nie.
To był inny
urzędnik, jeszcze do niedawna jego najlepszy przyjaciel.
Bowiem
to właśnie urzędnicy jako pierwsi wysunęli plan na przyszłość post-bogową.
Kiedy inni załamywali ręce i wznosili modły, które nigdy nie miały zostać wysłuchane,
oni już wygłaszali nowe poglądy:
- Musimy znaleźć w
życiu nowy cel, który zastąpi nam ten stary!
- Musimy
wykorzystać to objawienie i stworzyć świat nowy z popiołów starego!
- Musimy ukoić
się przed ostatecznym gniewem bogów, koniec świata nadchodzi!
- Musimy
przełamać tradycję i korzystać z tego, czego nam zabronili!
- Musimy dalej w
nich wierzyć, bo to tylko próba!
- Musimy poddać
się beznadziejności i zaakceptować zgubę!
- Musimy oddać
cześć demonom, gdyż to one obaliły stary ład!
- Musimy
wytworzyć nową religię, wedle której wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi!
Tak
więc sami widzicie, że nowych poglądów było co niemiara. Sama nie poparłam
żadnego z tych stanowisk, ale zaraz dowiecie się czemu. Mój brat wpadł w
panikę. W kółko powtarzał, że skoro wszystko to była fikcja, skoro to wszystko
stało się jednym wielkim kłamstwem, to nie wiadomo i nigdy nie będzie wiadomo,
co słusznego należy zrobić. Ale o nim troszeczkę później. Pomówmy jeszcze
chwilę o mnie.
Wczoraj, kiedy
dokonywało się owo objawienie, nabierałam wody ze studni. Wychodząc z domu
i spacerując trochę po Hiellfsgaardzie, nie przypuszczałam, że coś będzie w
stanie poruszyć tępawe twarze tutejszych kmieci. Jakże wielkie było moje
zdumienie, kiedy, wracając od studni, zobaczyłam opustoszałą wieś, a chwilę
potem ujrzałam chłopów wracających w stanie głębokiego szoku. Przyznam, że to
całkiem ciekawy i jednocześnie zabawny widok, gdy spotykasz aż tak zadziwionych
ludzi, a nie znasz powodu ich zdumienia. Szybko jednak ten powód poznałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz